-Ałłłłłć!
Walnęło, huknęło i ryknęło potężnym głosem pana Niedźwiedzia:
-Ostrzegałem, mała, że będę cię miał na oku!
Biedronka rozchyliła ostrożnie powieki i odetchnęła z ulgą: wylądowała bezpiecznie w łapach pana policjanta. A ściślej - w jednej łapie, bo drugą rozcierał sobie ślepię, w które go znów boleśnie trafiła. Na szczęście teraz dla równowagi było to drugie oko. W ten sposób już oba ślepia pałały mu służbową złością, jak prawdziwa policyjna sygnalizacja świetlna. Dodatkowo jego głos świdrował jej uszy jak policyjna syrena alarmowa:
-Przekroczenie kilkanaście razy prędkości! O ataku na funkcjonariusza nie wspomnę! No, teraz nie wykręcisz ty się, aby, od mandatu, albo i jeszcze gorzej! - grzmiał jej nad uchem pan Niedźwiedź.
Mimo grożących jej srogich kar,
-Hurra!
8 - Uratowany „świat”.
-Ja... jak to? - żachnął się Pan Niedźwiedź.
Pierwszy raz w swojej długiej karierze policjanta trzymał w łapie przestępcę, który cieszył się z mandatu! A może nawet z jeszcze dużo surowszych konsekwencji. Bo jeśli oko pozostanie czerwone i będzie bolało przez ponad tydzień, to do aktu oskarżenia dojedzie jeszcze poważne uszkodzenie ciała!
-Dlaczego nie idziemy? Pędem! Pędem! - rozległy się w pobliżu cienkie głosiki.
Biedronka spojrzała w dół i ze zdumieniem zauważyła grupkę ślimaków zawzięcie wspinających się
po niedźwiedziej nodze. Widać było, że wspinanie się do góry i przebijanie przez futrzaną dżunglę szło im mozolnie. Sapały przy tym i dyszały jak parowozy.
-Właśnie, dlaczego stoimy? Woda się podnosi! - posypały się zewsząd nerwowe okrzyki i Biedronka dopiero teraz zauważyła sznur mieszkańców doliny, który ciągnął się wzdłuż brzegu zalewającego Dolinę jeziora.
Każdy dźwigał tobołek lub zawiniątko z dobytkiem. Na wszystkich pyskach malowała się rozpacz i strach, gdyż woda podnosiła się z każdą chwilą i stanowiła coraz większe zagrożenie. Daleko z tyłu Biedronka dostrzegła mamę, tatę i brata. Byli zmęczeni i wystraszeni, ale na szczęście cali i zdrowi.
-No, zmiataj do rodziców, bo się zamartwiali.
Pan Niedźwiedź zdmuchnął ją sobie z łapy i ryknął do całego zwierzyńca:
-Idziemy!
Tłum drgnął i zakołysał się niespokojnie:
-Tak, pośpieszmy się! Szybciej, woda się podnosi! Zaraz odetnie nam drogę i wszyscy się potopimy!
-Stać! - ledwo przekrzyczała wszystkich Biedronka.
Wyfrunęła do góry i rozłożyła skrzydełka, zagradzając zwierzętom drogę. Policjanta aż zatkało na taką bezczelną niesubordynację.
-Cccco? - naindyczył się momentalnie - Jakim prawem?!
-Prawem... prawem...
Biedronka chciała coś szybko wymyślić, ale zamiast tego wybuchła płaczem, jakby nagle puściły jej wszystkie nerwy. Widząc to, policjant podstawił jej z powrotem łapę, żeby na niej usiadła. Bał się, że może osłabnąć w powietrzu i spaść na dół, a wtedy mogłaby zrobić sobie krzywdę.
Wszystkie zwierzęta zastygły w bezruchu. Nie zważając na podnoszącą się wodę czekały w napięciu, jakby czuły że zaraz zdarzy się coś bardzo ważnego. A to przecież tylko mała biedronka płakała na wielkiej łapie pana Niedźwiedzia.
Biedronka sama nie wiedziała dlaczego tak się rozryczała. Może ze stresu i zmęczenia? Może z ulgi? Wreszcie może ze strachu, że będzie musiała przyznać się do złamania wszystkich praw - z zakazem opuszczania doliny wszerz i wzdłuż na czele? A może po prostu ze wszystkiego naraz.
Napłynęło dużo wody, zanim uspokoiła się na tyle, że mogła zacząć mówić. W miarę jak opowiadała, zewsząd rozlegały się okrzyki zgrozy, strachu, zdziwienia i radości. Gdy wspomniała, że została podana do stołu w charakterze egzotycznego przysmaku, jej mama jęknęła żałośnie. A kiedy opisała jak
wylądowała w paszczy Ropucha, pani Biedronkowa zemdlała. Lecz największe wrażenie sprawiła na wszystkich wiadomość, którą zachowała na finał:
-Potop to sprawka bobrów. To one pościnały swoimi zębiskami drzewa i zatamowały strumień. Wszystko po to, żeby zatopić i zagarnąć naszą dolinę! - wyrecytowała jednym tchem, jakby deklamowała z pamięci poemat pana Żubra.
-Dawać je tu! Nas jest więcej! Raz dwa się z nimi rozprawimy!
Tłum wzburzył się jak tafla wody, do której ktoś wrzucił duży kamień.
-Żadnych samosądów! - powstrzymał zwierzęta pan Niedźwiedź - Załatwimy to zgodnie z prawem natury.
-Tylko że... - wtrąciła się Biedronka niepewnie - Nie ma żadnej Natury.
-Oj nie, nie, nieeeee... - zaniosła się od razu płaczem pani Lisica.
-Mylisz się Biedronko. - pan
Niedźwiedź spokojnie pokręcił łbem - Drzewa to Natura. Strumień to Natura. Ptaki z lasu to też Natura. Wszystko w koło to Natura.
-I nasza dolina! - krzyknął ktoś z tłumu, chyba pani Jeżowa.
-I „świat”!
Biedronka rozpoznała głos Wiewiórka i wiedziała, że miał na myśli ich ukochany dąb.
-A one? - spytała i kuląc się ze strachu wskazała skrzydełkiem w stronę jeziora.
Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Z wody wystawało kilkanaście par ostrych jak brzytwa siekaczy - w tym jeden ułamany. Towarzyszyło im tyleż samo par groźnych oczu, które przeczesywały stojące na brzegu zwierzęta w poszukiwaniu Biedronki.
Na widok bobrów tłum zwierząt zafalował gniewnie i ruszył w kierunku wody. Pan Niedźwiedź natychmiast
pohamował ich ledwo zauważalnym gestem łapy, po czym kątem pyska wymruczał panu Jeleniowi między poroże ważną wiadomość:
-Na znak, macie robić to co ja. Podaj dalej.
Pan Jeleń zdziwił się, bo przecież był samcem i nigdy jaj nie znosił. Wyjątkowo postanowił jednak nie szukać dziury w całym. Pomyślał, że to jakiś szyfr i powtórzył pani Sowie do ucha:
-Na znak, macie robić se jaja. Podaj dalej.
Pani Sowa zrobiła wielkie oczy. Wiadomość, którą przekazał jej pan Jeleń była, jak dla samotnej sowy na jej stanowisku i w jej wieku, mocno nieprzystojna. Pomyślała jednak, że w tak dramatycznych okolicznościach wszystkie skrzydła na pokład. Nachyliła się więc do pana Dzika i wykłapała mu dziobem prosto w pysk:
-Na znak, w gacie smrodzić tak jak
ja. Podaj dalej.
Biedronka nie miała pojęcia, co pan Dzik wykwiczał cicho siedzącej mu na grzbiecie Sroce. Dotarły do niej słowa: „za nos wodzić tę żmiję”, ale było to tak niedorzeczne, że uznała, iż musiała się przesłyszeć. Widząc jednak, jak Sroka rozdziawiła się na oścież z osłupienia, pełna była jak najgorszych obaw.
-Próbowaliśmy odtamować sztrumień, ale nie daliśmy rady. Widzicie, jak się woda podnioszła? W osztatniej chwili wasz osztrzegłem i...
-„W ostatniej chwili was ostrze... bul, bul”!
Pan Bóbr przytopił bobra tłumacza i dokończył:
-...uratowałem wam życie. Teraz radzę się poszpieszyć. Idzie wielka fala i może zatopić wielu z wasz. A może nawet i wszystkich!
-Dziękujemy za ostrzeżenie. - pan Niedźwiedź pokiwał smętnie łbem,
po czym dodał ponurym głosem - Właśnie wyruszamy na wieczną tułaczkę...
-Oj nie, nie, nieee... - zaniosła się szlochem Lisica, ale Sroka zakneblowała ją natychmiast szczelnie jej własną kitą.
-Ale powiedz, czym zawiniliśmy Naturze, że się tak na nas pogniewała? Żeby wiedzieć i na przyszłość móc uniknąć jej gniewu. - zwrócił się pan Niedźwiedź do Pana Bobra i zrobił ledwo widoczny krok w jego kierunku.
Zamierzał upolować pana Bobra i capnąć go jak rybę. Czujny gryzoń pewnie zwietrzyłby pułapkę, gdyby nie tłum, który nagle zaczął się dziwnie zachowywać i odwrócił jego uwagę. Wszystko dlatego, że Jeleń uznał krok pana Niedźwiedzia w kierunku bobrów za znak i natychmiast podkasał futro do goła, wypiął zad i zbombardował bobry swoimi jajowatymi bobkami. Jeszcze dziwniejsze rzeczy wyprawiała pani Sowa: napuszyła się, lecz zamiast
wygłosić kwiecistą przemowę, poczęła na głos psuć powietrze. Wachlowała przy tym skrzydłami w kierunku bobrów, które o mały włos nie potonęły z wrażenia. Zwłaszcza, że w tym samym momencie Dzik chwycił panią Żmiję w zęby i tak nią wywijał, że aż wyprostował się jej zygzak na grzbiecie. A o tym, co wyczyniała Sroka, lepiej nie mówić, bo i tak wyleciałoby w druku.
-Natura pogniewała się, bo... pani Szroka... ten tego...
Zszokowany działaniami mieszkańców pan Bóbr całkiem stracił rezon i nie mógł się dalej „wyszłowić":
-Fajdała i ten, no... Dzik rył....
Pan Niedźwiedź zrobił kolejny krok w jego kierunku. Był już tak blisko, że jeszcze chwila, a mógłby wziąć złoczyńcę na pazur jak rybę na haczyk. Niestety, w tym momencie pan Bóbr zauważył siedzącą w jego łapie Biedronkę i odkrył cały podstęp!
-W nogi! - krzyknął do kamratów.
W jeziorze zakotłowało się i bobry błyskawicznie zanurkowały pod powierzchnię wody. Tłum jęknął z zawodem, by zaraz wydać z siebie westchnięcie głębokiej ulgi, gdyż o dziwo pan Bóbr ani drgnął. Jego głowa wcale nie zniknęła. Wciąż wystawała mu nad powierzchnią wody, z oczami utkwionymi w panią Motylową, która zawisła w powietrzu tuż nad jego nosem.
Pani Motylowa wyglądała teraz zaskakująco odmiennie. Była cała żółta, a na skrzydłach miała namalowaną jaskrawo czerwoną spiralę. Wirowała coraz szybciej przed nosem pana Bobra, jakby była zawieszona na lince i kręcił nią jakiś hipnotyzer. Tak przykuła wzrok szczerbatego złoczyńcy, że nawet nie drgnął i pan policjant już bez trudu wyłowił go z wody. Pan Bóbr ociekał w jego łapie jak nieodwirowane pranie na sznurze.
-Brawo, pani Motylowo! - kwiknął Dzik, a tłum to podchwycił i zaczął wiwatować:
-Brawo! Niech żyje pan Niedźwiedź!
-Bobry są pod ochroną! - pan Bóbr otrząsnął się z zaskoczenia i wskazał na gwiazdę szeryfa - Mam immunitet i pan musi go przestrzegać!
-No więc... - pan Niedźwiedź zastanowił się przez chwilę, zanim się znów odezwał - Akurat tak się nieszczęśliwie złożyło, a może i szczęśliwie, zależy aby dla kogo, że właśnie złożyłem dymisję.
Mówiąc to, policjant spojrzał wymownie na panią Sowę, która kiwnęła aprobująco głową i zahukała:
-Dymisja przyjęta!
Pan Niedźwiedź wyrwał razem z kilkoma włosami gwiazdę ze swojego futra, spojrzał na nią przeciągle, po czym zamachnął się i wyrzucił ją daleko do wody z taką siłą, że aż plusnęło.
-Och! - zwierzęta westchnęły ciężko.
Obserwowały ze smutkiem jak gwiazda tonie, a na powierzchni mętnej wody rozchodzą się ledwo widoczne, hipnotyzujące fale. Pan Jeleń stanął nawet na baczność i zasalutował, przykładając lewe przednie kopyto do poroża. Na ten widok pani Lisica od razu załkała bezgłośnie. Biedronkę też ścisnęło w gardle.
-Jesztem weteranem... i odnioszłem ranę wojenną o wolność naszą i waszą! - pan Bóbr nastroszył się i szczerząc ułamany ząb dokończył z naciskiem - W potyczce z ludźmi!
-Nieładnie to pachnie... - skrzywił się pan Niedźwiedź.
-To nie ja! - wyparła się pani Sowa, a pan Niedźwiedź huknął:
-Kto walczy z ludźmi, ten jest wyjęty spod prawa!
Panu Bobrowi na te słowa momentalnie zrzedła mina.
-Eee, taka tam wojna... - skrzywił się lekceważąco - Wziąłem na ząb młody klon, który okazał się metalowym szłupkiem znaku drogowego... Nie możecie mnie więzić!
-Ależ nie więzimy. - obruszył się pan Niedźwiedź, a wszyscy skwapliwie przytaknęli - Tylko udzielamy gościny. I oczywiście, że wypuścimy, jednak... - pan Niedźwiedź zawiesił na chwilę głos - Aby wtedy, gdy zniknie tama na strumieniu i...
-Nikomu nie wolno rozebrać naszej tamy bez urzędowego zezwolenia! - przerwał mu bezceremonialnie pan Bóbr.
Słowa policjanta o tym, że zostanie wypuszczony, dodały mu od razu odwagi i animuszu. Zadarł do góry nos i dokończył:
-Już pan nie jest policjantem i gdyby pan zniszczył naszą tamę, to byłoby przestępstwo karalne! Karalne!
Pan Bóbr tryumfował ukazując swoją szczerbę w uśmiechu od ucha do ucha.
-Ależ to nie my ją rozbierzemy... - zaprotestował dobrotliwie pan Niedźwiedź, a zwierzęta z doliny poparły go kiwając energicznie łbami, głowami, pyskami i czym tam kto jeszcze dysponował – Nie my, tylko wy! A na rozebranie tamy we własnym zakresie nie trzeba żadnego zezwolenia. A potem zbierzecie w dolinie cały muł i posprzątacie śmieci, które naniosła woda. To się nazywa „przywrócenie stanu poprzedniego”. Wtedy się grzecznie pożegnamy i rozstaniemy... aby bez żalu.
Pan Bóbr momentalnie zmarkotniał. Już nie miał wątpliwości, że to nie przelewki. Świsnął na zębach i momentalnie z wody wychyliło się kilka uzbrojonych w siekacze, pokrytych brązową szczeciną łbów, które wpatrzyły się służalczo w swojego szefa.
Ten skinął ciężko głową, jakby rozkazał kompanom: „wykonać”. Bobry zrobiły w tył zwrot i jak niepyszne, kręcąc ogonami niczym śrubami, popłynęły rozbierać tamę.
-I jeszcze jedno! - pani Sowa zwróciła się urzędowym tonem do pana Bobra - Odbieram panu honorowe obywatelstwo naszej doliny...
-Słusznie! - posypało się zewsząd, a pan Jeleń skwitował:
-A nie mówiłem, że niedługo się nim pocieszy?
Pan Bóbr nie odzywał się. Tkwił w wodzie blady i naindyczony.
-I przyznajemy to obywatelstwo komuś... - kontynuowała pani Sowa - Kto na nie naprawdę zasłużył.
Zaległa cisza. Nie padło żadne imię, ale i tak wszystkie spojrzenia mimowolnie skierowały się na Biedronkę - łącznie z nienawistnym wzrokiem pana Bobra.
-Tak. - potwierdziła przypuszczenia
mieszkańców pani Sowa - Naszej małej Biedronce...
Biedronce serce podskoczyło z radości, ale równocześnie coś ją lekko ukłuło, jakby niechcący nadziała się na kolec pani Jeżowej:
-Zawsze „małej”... - zmartwiła się, lecz wtedy pani Sowa dopowiedziała uroczyście:
-Która okazała się wielka!
-Brawo! Niech żyje! Biedronka górą!
Wiwatom nie było końca. Wokół Biedronki natychmiast zrobiło się tłoczno, kolorowo i radośnie. Wszyscy jej dziękowali i składali gratulacje – wszyscy, oprócz pana Bobra oczywiście, który wyglądał jak teraz pole kapusty po gradobiciu: wzrok miał spuszczony, włos położony ze strachu po ciele, a nos zwieszony na kwintę.
-Z drogi, bo lecą stonogi! - gruchnęło nagle cienkim głosikiem i tłum gwałtownie się rozstąpił.
Przed Biedronką wyrósł jej brat, Biedronek:
-Hej! Jesteśmy z ciebie dumni, małłła...
Na słowie „mała” Biedronek się zaciął, jakby się nim udławił.
-Znaczy... chciałem powiedzieć, że jestem z ciebie dumny, siostrzyczko. Mama i tata też!
Rodzice pomachali jej z daleka skrzydełkami. W tej samej chwili podskoczył do niej Wiewiórek.
-No, bohaterko ty moja! Uratowałaś całą dolinę i nasz „świat”! - wykrzyknął uradowany i wtedy Biedronka, zamiast także się ucieszyć, zmarkotniała.
Przypomniała sobie coś strasznego: przecież w zamian za to uratowanie świata, na zawsze zrezygnowała z kropki! W główce zabrzmiały jej własne słowa, które wykrzyczała w lesie do Natury: „Daruj innym. Ocal dolinę i „świat”i ukarz tylko
mnie. Nie dawaj mi kropki! Tak! W zamian za ratunek rezygnuję z kropki! Ze wszystkich kropek! Raz na zawsze”!
W malutkich oczach Biedronki zabłysły wielkie łzy. Gdy wtedy w lesie nie dostała żadnej odpowiedzi, pomyślała, że to dlatego, iż żadnej Natury nie ma i jej słowa trafiły w próżnię. Ale teraz, gdy dowiedziała się, że Natura jednak istnieje i jest wszędzie, to znaczyło... że je słyszała i ona już nigdy nie będzie miała kropki!
-Łzy? Akurat teraz?! Kiedy zaraz tu będzie prasa i telewizja?
Wiewiórek zakręcił się i machnął ogonem by wytrzeć Biedronce oczy, lecz naraz powstrzymał się w pół ruchu:
-Zaraz! Przecież to takie medialne! Łzy szczęścia! - Odchylił się i otaksował ją wzrokiem - Rany, jak ty wyglądasz? - ściągnął brwi, po czym liznął ją po pancerzyku
raz i drugi - Gdzieś ty się włóczyła! Ta plama wcale nie chce zejść!
Przeciągnął językiem po jej grzbiecie kolejny raz i pokręcił pyszczkiem z rezygnacją:
-Nie schodzi! Ale spoko, odplamiaczem zejdzie. A jak nie, to pumeksem.
-Plama?
Zaniepokojona słowem „pumeks” Biedronka odchyliła skrzydełka i... pisnęła z radości. Na czerwonej pokrywie skrzydełka widniała duża czarna kropka. Najprawdziwsza i w dodatku jak najbardziej zasłużona! Taka, której nie zmyje nawet żaden odplamiacz ani nie zetrze żaden pumeks. Chciała się pochwalić tym odkryciem, ale Wiewiórek nawet nie zamierzał dopuścić jej do głosu. Właśnie mianował się jej agentem i planował jej najbliższą przyszłość:
-Plan jest taki: wydasz
wspomnienia i to będzie przebój. Ten... jak to się mówi... „bestseller”! Przerobi się go na scenariusz, akcję przeniesie do Nowego Yorku, doda pościgi i strzelaniny. Ciebie zagra... Miley Cyrus, jest na topie. A mnie... Di Caprio, oczywiście mocno przypudrowany. Będzie hicior i staniemy się bogaci!
Wiewiórek trajkotał jak nakręcony i Biedronka nie miała żadnej szansy by mu przerwać. Ale nie dbała o to. Była - jak nigdy dotąd - szczęśliwa. Zerkała dumnie na swoją kropkę, przyjmowała gratulacje i starała się zapamiętać tę piękną chwilę do końca życia.
Epilog
-Mamo, zobacz co znalazłem!
Chłopiec machał jakąś błyskotką.
-Jędruś, tyle razy prosiłam, żebyś nie zbierał żadnych śmieci.
Chłopiec nadąsał się.
-A ja cię tyle razy prosiłem, żebyś nie mówiła do mnie „Jędruś”. Jestem już duży i chodzę do szkoły.
Mama zrobiła bardzo poważną minę i powiedziała bardzo poważnym głosem:
-No więc, Andrzejku... Andrzeju - poprawiła się - Wyrzuć to, proszę.
Andrzej zmarszczył brwi i schował rękę ze znaleziskiem za plecy. Mama przyjrzała mu się uważniej. Jego jasne, kręcone włosy wydały się jej już trochę
za długie. Spadały mu na wysokie czoło i zasłaniały szaro-niebieskie oczy. Ale za to pięknie błyszczały w promieniach słońca. Usta syna, zaciśnięte w ciup, miały w sobie zarówno coś dziecięcego jak i męskiego. Nagle uderzyło ją spostrzeżenie, że jej syn jest już taki duży.
-Ach, jak ten czas leci. - pomyślała - Kiedy zdążył tak urosnąć? Niedługo zacznie rozglądać się za dziewczynkami. A może już ma jakąś ulubioną koleżankę?
Myśli przerwał jej głos syna:
-To nie żaden śmieć, tylko moja gwiazda szeryfa.
-Synku, to niemożliwe. Przecież nigdy tu wcześniej nie byliśmy.
Chłopak podbiegł do mamy i podsunął jej gwiazdę pod same oczy.
-Widzisz? Ma złamane ramię i tu jest porysowana.
-Rzeczywiście...
Mama od razu poznała zabawkę syna. Tyle, że ten zgubił ją w parku, daleko stąd i w dodatku dawno temu. Przypomniała sobie, jak się wtedy zmartwił:
-Wcale nie zgubiłem. Zostawiłem tutaj, a teraz jej nie ma!
Uderzył pięścią w drewniane siedzenie ławki.
-Ja też jej nie wzięłam, a przecież nikogo innego tu nie było.
-A ten ptak, co tu fruwał?
Jej syn w oczach miał łzy.
-Ptak?
Mama rozejrzała się za natarczywą sroką, której jeszcze przed chwilą nie dało się przegonić, a teraz nagle zniknęła, a wraz z nią ulotniła się też gwiazda Szeryfa.
-Ciekawe...
Ale to przecież zdarzyło się kilka miesięcy temu i daleko stąd, w miejskim ogrodzie. Teraz znajdowali się
w uroczej dolinie, gdzie było nawet piękniej, niż w tamtym parku. Trafili tu przez przypadek. Zaparkowała na skraju lasu, a potem szli ciągle w dół aż dotarli do rozłożystego dębu, który śmiało można by uznać za pomnik przyrody. Było tu cicho i spokojnie. Wokół ścieliła się łąka i falowała na wietrze jak spokojne morze. Mieniła się przy tym w słońcu wszystkimi kolorami kwiatów, motyli i innych stworzeń. Tak pachniało rumiankiem, że aż mogło zakręcić się w głowie.
-O, mamo, zobacz.
Na samym czubku trzymanej przez syna gwiazdy usiadła biedronka.
-Umiesz policzyć ile ma kropek?
Syn żachnął się:
-Już umiem liczyć do dwudziestu! - powiedział z wyrzutem - Raz, dwa... wcale się nie boi, trzy...
Andrzej liczył po cichu, a biedronka siedziała cierpliwie jakby czekała,
aż skończy.
-Siedem. - podsumował - Ma siedem kropek. O, pofrunęła.
Syn z mamą śledzili biedronkę wzrokiem. Gdy zniknęła w gęstwinie dębowych liści, mama zażartowała:
-Może chciała pochwalić się swoimi kropkami?
Chłopiec pokręcił głową.
-Myślę, że chciała mi powiedzieć, żebym zostawił tutaj tę gwiazdę. - odpowiedział poważnie.
Pochylił się i ułożył gwiazdę szeryfa na trawie tak, żeby błyszczała w słońcu i dzięki temu łatwo ją było znaleźć. Mama uśmiechnęła się, po czym spojrzała na zegarek i westchnęła:
-Biedronka wróciła do swojego świata i my musimy już wracać do swojego.
KNIEC